Dlaczego właściwie opowiadam o pasji?
1. Dystans do siebie, wiara w swoje możliwości.
Większość ludzi nie lubi się świadomie wystawiać na opinię innych. Nawet kiedy jesteśmy najbardziej przekonani, że stworzona przez nas rzecz jest dobra, to zawsze gdzieś z tyłu głowy pojawia się ten cień niepewności, że coś może się nie udać, że komuś to się nie spodoba, że później będziemy musieli się wstydzić. Śpiewanie to takie zajęcie, które jest szczególnie narażone na te wszystkie ewentualne zniechęcające skutki, bo przecież nawet największa ilość prób i całkowite opanowanie tekstu, intonacji itp. nie daje gwarancji, że pod wpływem stresu nie wydarzą się te wszystkie straszne rzeczy, jak drżący głos, czy zapomnienie tekstu, ja w najgorszych koszmarach miałam przed oczami wizję, jak schodząc ze schodów potykam się i ląduję bezbronnie pod sceną i gdyby takie coś się wydarzyło, to już chyba nigdzie, nikomu bym się nie przyznała, że kiedykolwiek próbowałam śpiewać. Ta wizja na szczęście nigdy się nie ziściła, ale mimo ogromnej pracy nigdy nie udało mi się zaśpiewać dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałam - raz zaśpiewałam dwa razy pierwszą zwrotkę, innym razem sporą część tekstu ominęłam, ale każde takie doświadczenie, pomimo początkowego zdołowania i załamania, ostatecznie dawało mi coraz większy dystans do tego, co robiłam. Niejednokrotnie się wstydziłam, czy to przed moim instruktorem, akompaniatorem, jury, czy nawet samą sobą, ale ostatecznie okazywało się, że te wpadki, dla mnie tak tragiczne, nie zostawały nawet wyłapywane przez słuchaczy, którzy tak bardzo wyczuwali moje emocje, które z siebie wylewałam, że nie miał dla nich znaczenia tekst, sama nawet potem zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście go pomyliłam, bo nawet najwięksi "krytycy" spośród moich znajomych, których cholernie cenię za szczerość dziwili się, jak widzieli moje skrzywienie na wspomnienie o wszelkich wpadkach.
Jaki z tego wniosek? Jeśli tylko jesteś autentyczny w tym, co robisz, to nie liczy się, czy wykonasz coś idealnie, tylko czy przekażesz to, co kryje się w Twoim sercu. Dystans, którego nabiera się z czasem i pod wpływem konkretnych doświadczeń, pozwala nam nie skupiać się na schemacie, tylko działać tak, jak kieruje nas serce, a właśnie ta autentyczność jest najważniejsza w każdym naszym działaniu, jeżeli dasz się określić w pewnych utartych ramach, to nigdy nie uda Ci się zrobić tego, na czym Tobie zależy, tylko będziesz oczekiwał, że zadowolisz wszystkich, co jest nieosiągalne.
2. Nauka systematyczności i gospodarowania czasem.
Ten rok życia, kiedy łączyłam dwie szkoły, był chyba najlepszym w moim życiu. Generalnie okres gimnazjum nie jest najłatwiejszy w całym okresie dojrzewania, ale cieszę się, że z perspektywy czasu mam przeświadczenie, że zrobiłam wtedy coś, co bardzo mnie rozwinęło i pomogło się ogarnąć w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wyobraźcie sobie 15letnią dziewczynę, która wstaje przed 7, ok. 7.30 wychodzi z domu, jest w szkole do 15, po czym leci na tramwaj, u babci w biegu je obiad, po czym znowu biegnie na tramwaj, spędza na zajęciach wokalnych/aktorskich/dykcyjnych (wszystkie bardzo angażujące) ok. 3 godzin, po czym niecałą godzinę wraca do domu, w którym jest po 19, a jeszcze czeka ją nauka, zrobienie zadań itp. Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale moje wyniki w nauce wcale się nie pogorszyły, a wręcz były jeszcze lepsze, nauczyłam się w pełni wykorzystywać swój czas. Coś, co przy wolnym popołudniu zajęłoby mi 3 godziny (z przerwami na przekąskę, prasówkę, rozmowę ze znajomymi, sprzątanie.. ), przy takim trybie życia niekiedy robiłam w 15minut, bo wiedziałam, że jeżeli coś muszę zrobić, to chcę to zrobić sprawnie, żeby móc odpocząć, poza tym pomagała mi też świadomość, że zajęcia sprawiają mi ogromną radość, więc chodzenie na nie nie było męczące, a wracałam do domu padnięta, ale szczęśliwa. Ponadto wychodzę z założenia, że nie da się dojść do niczego bez pracy, gdybym nawet miała taką możliwość, żeby od razu być divą, to może początkowo sprawiałoby mi to dużą radość, ale chyba ważniejsze od samego celu jest ten etap dochodzenia do niego, dzięki temu wiem, że zasługuję na każde jedno wyróżnienie - tytuł Talentu Małopolski, wyróżnienia w festiwalu, czy choćby ciepłe słowa ze strony widowni.
3. Umiejętność zdefiniowania tego, kim się jest.
Pamiętam niejedną zabawę integracyjną, kiedy każdy musiał powiedzieć o sobie coś ciekawego, coś co wyróżniałoby go z grupy i jednocześnie coś, czym chciałby się pochwalić. Kiedy inni na ogół milczeli, wykręcali się, że w sumie nie wiedzą, co mogliby powiedzieć, bo najciężej mówi się o sobie, ja zawsze z dumą przyznawałam, że śpiewam. Nawet przy wyborze nazwy bloga czułam, że to musi być coś, dzięki czemu jestem rozpoznawana - śpiewająca, czyli rozśpiewana Ania (nazywana często Aną). Wydaje mi się, że niezależnie od tego, czy będę aktywna wokalnie, czy porzucę to na dobre (już częściowo porzuciłam, wybierając studia ekonomiczne), to zawsze będę się definiować właśnie przez pryzmat muzyki. W moim pokoju z dumą prezentuje się statuetka w kształcie klucza wiolinowego, na urodziny dostałam od przyjaciółek Lilou w kształcie nutki, żebym zawsze miała przy sobie choćby drobny element, który będzie mi przypominał o tym, co jest dla mnie ważne i dzięki takim rzeczom tylko utwierdzam się w tym, że niezależnie od okoliczności mogę zawsze wrócić do tego, co kocham i będę kochać. Muzyka pomaga mi się skupić, uspokoić, jest lekiem na smutek, jak i wiernym kompanem uśmiechu. Kiedy tylko kumuluje się we mnie większa ilość emocji, staram się je spożytkować muzycznie, śpiewam głośno, nie wstydzę się żadnego dźwięku, wszystko płynie prosto z serca i po drodze przesiąka tym, co mam gdzieś tam głęboko w sobie.
Zostawiam Was z jednym z moich nagrań, po więcej odsyłam na youtube. Jednocześnie zachęcam, żebyście szukali swoich pasji, potrafili się im w całości oddać, a jeżeli już taką macie, żebyście się zastanowili, jak wiele dzięki niej zyskaliście i co jeszcze możecie zyskać.
Czytałam z zapartym tchem <3
OdpowiedzUsuń